28 paź 2018

"A walk to remember" Nicholas Sparks

  Rzadko sięgam po romansidła, tym bardziej te z działu beletrystyki Od zawsze odstraszały mnie swoją powierzchownością i kojarzyły jedynie ze starszymi rozwódkami rozmarzającymi się nad tym, że może i one spotkają kolejną miłość i ktoś je w końcu zechce..Dlatego zazwyczaj omijałam je szerokim łukim, a zaczytywałam w powiesciach przygodowych, wojennych, historycznych, 
w których wątkiem pobocznym były relacje romantyczne, nie przytłaczające całej fabuły- wtedy mogłam to przeżyć, potrafiłam to zaakceptować. Jednak i we mnie coś pękło i postanowiłam sięgnąc po lekką i przyjemną lekturę na jesienny wieczór, na jeden dzień. Wtem na horyzoncie pojawił się on..Nicholas.
Znałam Sparksa z jego popularnych romantycznych powieści.  Słyszałam o "Pamiętniku", ";Liście 
w butelce" i "Ostatniej piosence", z czego oglądałam  tylko Last Song z Miley Cyrus. W końcu na pierwszą książkę to-actually-read wybrałam Jesienną Miłość (straszny tytuł, tak przy okazji), gdyż 
w mojej szkolnej bibliotece zaciekawiła mnie wizja przeczytania krótkiego romansu. Z tyłu wyczytałam, że są to  lata 50 w USA, i zrobiono na jej podstawie film "Szkoła Uczuć". Wzięłam.
Co z tego wyniknęło? Czy było szybko, lekko i przyjemnie? Zapraszam do recenzji!



1. Informacje główne
Tytuł oruginału: A Walk To Remember (po polsku "Jesienna Miłość")
Rok wydania: 1999
Wydanictwo:
Liczba stron: 224

2. Opis
W małym mieście, w stanie Karoliny Północnej, USA, spotykamy się ze zwykłymi uczniami liceum, którzy zmagają się ze zwykłymi codziennymi problemami w swoim nudnym nastoletnim życiu. No chyba, że mówimy o Jamie Sullivan- 18latce uznawanej w swojej szkole za dziwaczkę. Dziewczyna czyta Biblię, nie ma przyjaciół, nie chodzi na imprezy. Kiedy Landon Carter zaprasza ją na prom, ich życie diametralnie się zmienia...

3. Moja opinia
Czytając opis nie nastawiałam się na coś wielkiego, ale zapomniałam, że to w końcu Nicholas Sparks, który nie bez powodu zyskał popularność. Przypadkiem natknęłam sie na ciekawostkę, że autor zainspirował się swoją siostrą chorującą na raka i wtedy zrozumiałam, ze Jamie umrze. Nie chciałam tego czytać, bo wiedziałam, że pęknie mi serce, a z drugiej strony czułam w głebi, że motyw tragicznej milości kochanków rozdzielonych przez śmiertelną chorobę organizmu jest tak banalny, że nie uronię łzy. Oh, jak bardzo się myliłam.
Sparks ma tak charakterystyczny styl pisania, że czuję, że poznałabym jego dzieło nie znając ani tytułu ani nazwiska przypadkowej książki- od razu widzimy, że pierwsza osoba liczba pojedynczej wskazuje na narratora subiektywnego, który widzi świat swom okiem i będzie oprowadzać czytelnika według tego, co on wie i co w danej chwili odczuwa. Tak dzieje się z  Landonem, którego poznajemy wzdłuż i wszerz jako już starszrgo mężczyznę opowiadającego swoją młodzieńczą historię, a dzięki temu, że to on został obsadzony jako postać wiodąca, możemy wgryźć się w jego duszę i dostrzec, że nie jest wcale takim rozrabiaką, na jakiego go  kreują. Podobnież dzieje się z Jamie, której perspektywy nie znamy, ale za to jej dialogi oddają jej charakter. Delikatność, subtelność i bijącą
 z wnętrza szczerą dobrocią. Wszyscy bohaterowie mają swoje zadanie i cel w fabule, które wykorzystują, może dlatego nie było tu nikogo, kto by mnie irytował, mogę nawet pokusić się 
o stwierdzenie, że żadna postać nie była niepotrzebna. Dlatego chyba zatopiłam się w tych cudownych latach 50., i zakochałam  w motywie sztuk teatralnych, pomocy sierotom, odniesień do Biblii, które bardzo pomogły mi w moim chwilowym kryzysie nadziei.
Nie spodziewałam się niczego wielkiego, do czasu Bożego Narodzeia w sierocińcu i momentu, gdy Jamie oddała Landonowi swoja  Biblię. Wybuchnęłam płaczem.
Potem powoli zalała mnie fala łez, mimo że książka nie była wybitna.  A jednak coś mnie w niej uderzyło- dynamika postaci, liceum, religijność nawet w tamtych czasach, sąsiedztwo- wszystko to było inną historią. Samo to, że była to jesienna aura, dobroć bijaca z serca głównej bohaterki, zmiana jaka nastapila w  bohaterze.
Wiem, że cuda sie zdarzają i nigdy nie płakałam  po książce, a po jej skończeniu nie umiałam wypowiedzieć słowa. Słone łzy paliły moje oczy i czułam, że zasłużyłam na to, że powiennam być dobrym człowiekiem, powinnam nie oceniać innych, powinnam żyć dobrze, bo mam jak życ 
i doceniać to, ze w ogóle żyję.
Płakalam bardzo długo, i cieszę się, że przeznaczone mi było wybrać właśnie tę lekturę spośród wszystkich innych...



4.Cytat, który użyty był także w filmie- pochodzi z 1 Listu do Koryntian i nosi tytuł "Hymn o miłości".

" Miłość cierpliwa jest, 
łaskawa jest. 
Miłość nie zazdrości, 
nie szuka poklasku, 
nie unosi się pychą; 
 Nie dopuszcza się bezwstydu, 
nie szuka swego, 
nie unosi się gniewem, 
nie pamięta złego; 
 Nie cieszy się z niesprawiedliwości, 
lecz współweseli się z prawdą. 
 Wszystko znosi, 
wszystkiemu wierzy, 
we wszystkim pokłada nadzieję, 
wszystko przetrzyma. "



5.Jak wypadł film?
Obejrzałam film zaraz po skończeniu, aby ocenić, czy został dobrze zrealizowany. Na filmwebie dostał wysoką notę, komentarze chwaliły produkcję, wielu widzów uroniło łzę, podczas gdy ja zastanawiałam się, jak można było tak spłycić to arcydzieło. Zacznijmy od tego, że inaczej wyobrażałam sobie wygląd postaci, ale to nie ma znaczenia, dopóki osobowość została zachowana. 
I tutaj występuje problem, bo nawet ona się nie zgadza. Landon został ukazany jako bad-ass, najpopularniejszy chłopak w szkole, który fakt faktem nadrabia od połowy. Ale takiej Jamie się nie chciałam za światy, nie widziałam w niej tego, co widziałam w literaturze. Gdzie podziała się jej delikatnośc? A no tak, została zastąpiona naiwnością. Dobroć? Fakt, była, ale za to dziewczynę obdarzono szczeniackimi odzywkami pełnymi sarkazmu. Referencja do Biblii? Oh, w jednej scenie. Sierociniec? No skądże. Nie, nie mam na myśli tego, aby fabuła była identycna, bo nigdy tak się nie dzieje w adaptacjach i ekranizacjach, ale aby oddać ducha opowieści, która w końcu wzruszyła miliony. Tutaj zobaczyam tylko całkiem innych ludzi pod tym samym nazwiskiem, z tej magii sporo uleciało. Rozczarował mnie lekko, chociaż nie był najgorszy. 

6. Podsumowanie
Powieść rozwiała moje wszelke wątpliwości. Od teraz nie będę się bała sięgać po romanse, nawet te z tytułem "miłość" na okładce i parze jak z tabloidu reklamowego. Myślę, że jest to idealna pozycja dla tych, którym zależy na szybkiej lekturze przy kawie i kominku, bezsennej nocy i jednocześnie pragnących dać się ponieść emocjom. Zakochałam się w historii tych dwojga, ponieważ jest wyjątkowa i cieszę się, że ją wybrałam, że los chciał, bym ją wybrała i poddała się chwili refleksji. 
Ocena 8/10.
Jaką kolejną książkę Sparksa mi polecacie?



Czytaj dalej »

14 paź 2018

Romans sztuk pięknych w życiu Katarzyny Nosowskiej

  Ci, którzy mnie znają choć trochę, wiedzą, jak duży wpływ na moje poglądy i dorastanie miała Katarzyna Nosowska oraz jej teksty, które pisała będąc w zespole Hey. Jak homeryckie porównania przeplatające się z nutą codzienności pomogły mi przetrwać buntowniczy okres gimnazjum, teledyski z solowego albumu odtwarzały się w pętli na zmianę z innymi artystami. 
Wraz z zakończenim naiwnej młodości, a wejścia w dorosłość,  słowa, które do mnie wysyłała już przestały dotyczyć współgranej melodii i dźwięków gitary w tle, a po raz pierwszy to ten zlepek głosek wybił się na pierwszy plan. I jakie było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że mogę się z nimi utożsamić. U szczytu formy byłam, gdy nawet liryki miłosne zaczęły sprawiać ból. Czułam się wtedy najbliższa Kasi, kochałam ją i kocham do teraz, gdy przypomnę sobie o początkach, jej i moich z nią, informacji, jakich wyszukiwałam o niej, wywiadów, które oglądałam. Po wydaniu płyty "Błysk" i szumie z nią związanym, nagle jakoś ucichło..nie było już Kaśki w dawnej Kaśce. 
Jak się okazało, powróciła w zupełnie nowej odsłonie, nowoczesnej formie przekazu i pastiżu, parodii teraźniejszego świata. Kto chce się przyznać, że nie widział jeszcze jej filmików na instagramie albo facebooku? Kto nie widział prześmiewczego teledysku "Ja Pas!"? (szalonej produkcji, wideo parodiuje popularne motywy klipów raperów, natomiast tekst jak zwykle jest metaforą z życia kobiety). A co najważniejsze, pani Nosowska postanowiła wydać swoją autorską książkę o wszystkim i o niczym zatytułowaną "A ja żem jej powiedziała...". 
Z racji bycia fanką Katarzyny, musiałam ją przeczytać i zrecenzować. Jesli chcecie poznać moje wrażenia i opinie o tym dziele, zapraszam do recenzji! tym razem prawie bez spoilerów



Główne informacje
Autor: Katarzyna Nosowska
Tytuł: A ja żem jej powiedziała...
Wydawnictwo: Wielka Litera
Data wydania: 23.05.2018
Liczba stron: 2018

Opis ze strony wydawnictwa
Wydawało się, że nic już nas nie zaskoczy w internecie. I wtedy pojawiła się ona. Śmieszna gęba, która mówi mądrze o życiu. Prosto, zwięźle, szczerze i bez owijania w bawełnę. Ze zrozumieniem, bez pouczania. Mówi o show-biznesie, celebrytach, współczesnych snobizmach, fobiach i modach. Tylko kilka zdań, a jest w tym ciepło, doświadczenie i życiowa mądrość. 
I zaczęła pisać. O druzgocącym wpływie portali społecznościowych na nasze życie, o dylematach partnerstwa, problemach w okiełznaniu nastolatków, o miłości do jedzenia i terrorze rynku reklamowego. O tym jak kochać i nie kochać. O tym, że czarny nie wyszczupla, a seks tantryczny nie polega tylko na faszerowaniu, faszerowaniu, faszerowaniu.
Nosowska jest szczerą, dojrzałą i oryginalną obserwatorką rzeczywistości. Mimo sławy 
i spektakularnej kariery pozostała skromna. I ma to, czego brakuje teraz wszystkim – dystans do samej siebie. Ani przez chwilę nikogo nie udaje. Z perspektywy dojrzałej kobiety mówi 
o konsekwencjach tłumienia swojego głosu wewnętrznego, konieczności polerowania intuicji złotą łyżeczką i potyczkach z wewnętrznym krytykiem, zwanym przez nią "puczystą".
Nieoczywiste, głębokie, błyskotliwe, świetnie napisane i bawiące do łez. Ta książka zabije cię miłością.

Poruszone tematy
Tak, jak sugeruje opis, jest to książka niezwykła, której nie da się przypisać konkretnej dziedzinie. Jakby ktoś mnie teraz spytał- o czym jest ta książka? Czego się z niej dowiem? Co z niej wyniosę? Odpowiedziałabym: o życiu samo życie. Moim zdaniem jest to idealny przykład pamiętnika pisanego z perspektywy ponad 40letniej kobiety, która zmaga się z tymi samymi problemami, co każda inna  
w podobnym wieku. Jest to nowy, innowacyjny sposób patrzenia na dzisiejszy świat przez kogoś, kto przecież dorastał w brudnych czasach PRL-u, wśród buntowniczych zespołów muzycznych 
 i propagandowych haseł na ulicach. I w wielkim skrócie to przewija się przez tych dwieście stron- jeśli chcesz się dowiedzieć czegoś z życia piosenkarki- dowiesz się, poczytać parodię na talerzu- pocztasz, rozpłynąć się w smutnej prawdzie o przegranej miłości z alkoholem i alkoholu z samym 
z sobą- rozpłyniesz, posłuchać porad cioci Kasiuni na temat wszystkiego- posłuchasz i tak w kółko. Ponieważ każda strona jest o czymś innym, każdy wers jest kolejnym uniwersum, do którego wpadasz i co jakiś czas kiwasz głową ze zdumieniem, że zgadzasz się w stu pro(milach)centach. 
A potem dostrzegasz ileż jest prawdy i jak bardzo nasze poglądy i życie mogą się zmienić przez 20 lat. Jest to karuzela wspomnień i niefortunnych zdarzeń, rozmowa z przyjaciółką na kawie, lektura, którą przewertujesz w dwie godzinki i potem zaśniesz w refleksji, że tyle spraw Cię uderzyło, zarówno te lekkie i to cieższe, i że to jednak inteligentna kobieta jest, a i z humorem, nie ukrywam.
Nic dziwnego, że dzieło stało się bestsellerem, a i nawet tacy, co nigdy  nie słyszeli o tej artystce, postanowili przeczytać.

Nadmiar, niedobór...
Jeśli miałabym ocenić, co mi się nie spodobalo, to chyba brak równowagi między niektórymi tytułami rozdziałow, jak i samymi porównaniami. Każdy artysta ma swój własny motyw, który powtarza do znudzenia, manieryzm charakterystyczny dla jego twórczości. W tym utworze Kasia musiała paść urokiem waginy, którą broni łokciami i kolanami, przyrównuje ją do wierzchu dłoni,
 i wielu innych. Natomiast brakowało mi trochę informacji o jej inspiracjach, tekstach, czegoś, co przypomniałoby mi o latach 90. Czasem czułam się obco przez ten powiew świeżości, ale to chyba dlatego że jestem fanką czytania o przeszłości i sentymentów. kill me


Szata graficzna
Być może przez pracę grafika książkę udało mi się przeczytać w tak zastraszającym tempie, ponieważ kazda strona została ukoloryzowana na swój własny unikalny sposób. Rysunki, kolory, nawet czcionka oddają ducha lektury i samej autorki, jednak na największą pochwałę w moim mniemaniu zasługuje po prostu okładka. Przykuwająca uwagę postać Katarzyny opatulona plamami barw zdecydowanie zwraca się do odbiorcy i błaga, by podnieść ją z regału. Na pewno był to efekt zamierzony, by jak najwięcej ludzi mogło sięgnąć po produkt, a następnie aby się nie rozczarowało środkiem, stworzono sztukę na kawałku drewna. Taka mała, banalna rzecz, a jednak cieszy, bo
 i łatwiej się czyta, i tak jakoś docenia się te starania. Szaleństwo, jest to czyste szaleństwo.



Ile Kaśki w Kaśce?
Wydawało by się dziwnym mówiąc, że czytałam ją ze spokojem. Otóż ręce mi się trzęsły po dotknięciu pierwszej strony i już wiedzialam, że mogę dostrzec duszę kogoś mi bliskiego, komu powierzyłam cały swój ból i łzy w piosenkach, a teraz mogąc kontemplować duszę ulubionej polskiej artystki. Z Kaśką można wypić wino, piwo, herbatę, zjeść ciastko, ubrać się na czarno, chociaż wiemy, że czarny i tak nas nie wyszczupli, powspominać nieudane miłości, wymienić anegdotami, wysmiać współczesność, a potem zrobić sobie wspólnie tatuaż. Czytałam wszystko jej delikatnym, wyjątkowym dla mnie głosem, zmieniałam ton i brzmienie, dostosowywałam linijki tekstu do tego, jak Ona by to wypowiedziała, aby tylko poczuć skromność wewnątrz siebie. I jeden "rozdział" szczególnie zapadł mi w pamięci, ale to zachowam dla siebie!


Podsumowanie
Jest to jedna z najprzyjemniejszych bestsellerów, jakie czytałam, bez znużenia, czekania na przewrót strony, czy refleskji, choć fakt, refleksji wiele nie czułam, bo albo moja wrażliwość się wyczerpała, albo moja stara młodość jest nazbyt młoda, by starości faktycznej dorównać. Jestem zadowolona 
z dzieła, ale ma ono też swoje wady i wierzę, że Nosowskiej uda się skrobnąć coś jeszcze, może bardziej uporządkowanego, może w innym stylu, w innym horyzoncie? 


Możecie wypowiedzieć się sami, czytaliście?
Lipcowa

Czytaj dalej »

22 wrz 2018

Teatr okiem młodzieńczym


Musimy umieć się przyznać przed sobą, czy korzystamy jeszcze z formy rozrywki, która kiedyś stanowiła bazę kulturową ludzi wykształconych, inteligentów oraz każdego, kto chciał poczuć się przez chwilę, jak w innym świecie. Mowa tutaj oczywiście o teatrze w wielu znaczeniach tego słowa! Przedstawienie, występ, spektakl, gra- jakkolwiek tego nie nazwiecie, wszystko będzie się odnosić do artystycznego wydarzenia, które gromadzi ludzi ze sobą i pozwala przenieść się w inny wymiar, 
w zależności od realizowanego tematu. To chyba dlatego tak bardzo kocham oglądać występy ludzi  na żywo i dlatego nawet gra świateł, muzyka grana w tle i budująca klimat fabuły, wywołuje u mnie ciarki na ciele. Jestem bierna, ale zarazem poddana temu urokowi. Gram w duchu. Czuję, że żyję. Nie wstydzę się. 


Już w antyku odnotowano pierwsze oblicza tej rozrywki, które oczywiśće rozwinęły się i przetrwały aż do dzisiaj. Poprzez średniowieczne występy błaznów, po szekspirowski teatr, aż do perłowej epoki baroku, finalizując w końcu do pozytywistycznej idei theatrum mundi, w której każdy gra głowną rolę dramatu swego życia, aby w odpowiednim momencie zejść ze sceny. Przez tyle wieków wciąż korzystmy z tego samego źródła i cieszymy oczy widowiskiem utworzonym tylko i wyłącznie przez człowieka. I tak aż do chwili obecnej, w której nowoczesność bije mnie po głowie swymi pomysłami
i inspiracjami, doceniam piękno kryjące się w tej idei. Kiedys dla szlachty, inteligencji, dziś dla starych babć, a niesłusznie! Dlatego jestem zdania, że jako młodzi ludzie, tym bardziej powinnismy doceniać występy, chociażby lokalne i kupować bilety, by wspierać amatorskich artystów, aby ta branża nadal się rozwijała tak prężnie, jak do tej pory. Oraz abyśmy umieli spojrzeć nie tylko na szklane ekrany..


W wierszu Wisławy Szymborskiej, opisującym  magię zawieszenia w próżni między zakończeniem występu i ostatnim opadnięciem kurtyny, rozmyślaniami po akcie piątym, mamy do czynienia 
z admiracją i apoteozą kulis i tego, co dzieje się przy samym finale. Dla poetki najpiękniejszym momentem jest przeistoczenie się aktora w bohatera, ich skupienie i gotowość, aby wejść na scenę, dać kolejny wspaniały akt. Szymborską  najbardziej interesuje wycinek świata aktorskiego, gdzie kończy się sztuka, ale jeszcze nie zaczyna realne życie. Bo to ten fragment jest najbardziej fascynujący, połączenie się z teatrem będąc gdzieś pośrodku.
Zobaczcie sami:


Wrażenia z teatru 
Najważniejszy w tragedii jest dla mnie akt szósty:
zmartwychwstanie z pobojowisk sceny,
poprawianie peruk, szatek,
wyrywanie noża z piersi,
zdejmowanie pętli z szyi,
ustawianie się w rzędzie pomiędzy żywymi
twarzą do publiczności.

Ukłony pojedyncze i zbiorowe:
biała dłoń na ranie serca,
dyganie samobójczyni,
kiwanie ściętej głowy.

Ukłony parzyste:
wściekłość podaje ramię łagodności,
ofiara patrzy błogo w oczy kata,
buntownik bez urazy stąpa przy boku tyrana.

Deptanie wieczności noskiem złotego trzewiczka.
Rozpędzanie morałów rondem kapelusza.
Niepoprawna gotowość rozpoczęcia od jutra na nowo.

Wejście gęsiego zmarłych dużo wcześniej,
bo w akcie trzecim, czwartym, oraz pomiędzy aktami.
Cudowny powrót zaginionych bez wieści.

Myśl, że za kulisami czekali cierpliwie,
nie zdejmując kostiumu,
nie zmywając szminki,
wzrusza mnie bardziej niż tyrady tragedii.

Ale naprawdę podniosłe jest opadanie kurtyny
i to, co widać jeszcze w niskiej szparze:
tu oto jedna ręka po kwiat śpiesznie sięga,
tam druga chwyta upuszczony miecz.
Dopiero wtedy trzecia, niewidzialna,
spełnia swoją powinność:
ściska mnie za gardło.


Tak przedstawione jest theatrum punktu widzenia poetki, a jak to wygląda z mojej perspektywy? Moje wrażenia od zawsze były w pewnym sensie podziwem dla przedstawień i tego, jak dużo pracy włożono, aby stworzyć najprawdziwszą sztukę. Jestem zdania, że nie powinnśmy się bać grania swojej roli, rozwoju, musimy korzystać z tych chwil,żyć tam i spowrotem. Wiedzcie, że musicie oddać się temu doświadczeniu na własnej skórze, gdy światła w teatrze zgasną, a my znowu wcielimy się w kogoś innego, gdy reflektory skupią się na nas, a rzeczywistość nie będzie miała już miejsca...
Tym krótkim postem zachęcam wszystkich czytelników do przygotowania się na nowe posty, poświecne tej tematyce, ku pochwale tej niezwyklej dziedziny oczywiście z perspektywy laika Lipcowej!

Lipcowa.

Czytaj dalej »

15 wrz 2018

Anne with an E, sezon 2

 Fani rudowłosej dziewczynki z Kanady czekali na ten moment ponad rok, tym razem otrzymując 10 odcinków, a nie 7 , jak było w przypadku poprzedniego sezonu.
Od samego początku byłam nastawiona bardzo pozytywnie i nie mogłam doczekać się , aż ponownie zanurzę się w panoramie zielonego wzgórza razem z Mateuszem, Marylą i Anią oraz innymi mieszkańcami Avonlea.
Niestety pojawią się delikatne spoilery, bo skoro recenzja to na całego, ale postaram się okroić ją w taki sposób, aby w dalszym ciągu przyniosła nieoglądającym wiele niespodzianek!
Wszystkie kindred spirits zapraszam do czytania!


Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia